Świadectwo 5.
Nazywam się Zofia Politowska. Mieszkam na Siekierkach, na ul. Gościniec, od dziecka, bo tu się urodziłam. Ojciec pochodził z Siekierek. Ten kawałek ziemi to po Ojcu. Miałam najmłodszych 2 synów. Rok po rok. Na początku powstania to oni widząc, co się dzieje pytali mnie: „Mamo, czy my to przeżyjemy?” – Jakby czuli. – I nie przeżyli. Przyszli Niemcy 23 sierpnia, zabrali wielu mężczyzn z Siekierek i ich też. Jeden miał 16, a drugi 17 lat. Jeszcze przed powstaniem, na rok w 1943 r. rozeszła się wieść, że niedaleko nas pokazuje się Matka Boża dziewczynce. To myśmy tam chodzili. Było nieraz bardzo duże zgromadzenie ludzi, nie wiadomo skąd, nawet z miasta. Przychodzili, modlili się. Ci moi synowie też chodzili, a gdy przyszli, to mówili: „Mamo Frączakowa widzi Matkę Boską. – Mamo, ona klęczy na skraweczku okna i modli się i śpiewa. Myśmy Ją drapali pod podeszwy, a ona nic nie czuła. Mamo, ona widzi, bo ani się nie ruszy”. – Faktycznie widziała, bo bywało, jesteśmy, a Ona miała mieć widzenie. Chodziła po mieszkaniu, kręciła się, nareszcie buch na kolana. Kolana miała poodbijane, na to nie zważała, że ją boli, modliła się w dalszym ciągu. Jednego razu był deszcz, a ona modli się na dworze. Ludzie pomokli, a ona nic. To pamiętam dobrze. Ciekawi byliśmy, tośmy przychodzili. Ale człowiek bał się tych Niemców. Cały majdan stał ich na podwórku. Choć mój mąż nie był sołtysem, to oni zwracali się do niego jak do sołtysa. Musiał z nimi chodzić po Siekierkach, jak czego potrzebowali. Brali go i człowiek nie wiedział po co. Przychodzili po słomę. Na migi z nim rozmawiali. Już po wojnie, to nieraz widziało się ludzi jak od przystanku, na kolanach szli do Kapliczki.
/-/ Politowska Własnoręczny podpis